Czy ten artykuł był ciekawy? Podziel się nim! Sezon na zimne kąpiele trwa w najlepsze! W niedzielę, 26 listopada bydgoskie morsy wskoczyły do jeziora Jezuickiego w Pieckach pod Bydgoszczą
Fakturka za prąd wyniosła 1300 złotych, a na życie mamy 1100 złotych - mówi pani Helena, która mieszka z dziećmi w dwupokojowym mieszkaniu w kamienicy na Wzgórzu Wolności. - I mam serdecznie dosyć tego mieszkania - przyznaje kobieta. - Od dwóch lat walczę z Administracją Domów Miejskich, do której należy nasz budynek. I z Eneą. Bez jej o to, żeby dać odpowiedź na pytanie: dlaczego takie wysokie rachunki dostaje za prąd. - 200 złotych, rozumiem, 300 złotych też, ale ja mam nawet po 1300 złotych do zapłaty za energię za dwa miesiące - mówi kobieta i pokazuje kolejne interweniowała u wiceprezydent Grażyny Ciemniak, u prezesa ADM, Cezarego Domachowskiego i u szefostwa Enei. - Wszędzie słyszę, że faktycznie, wysokie te rachunki otrzymuję, ale nic się z tym nie da No jak mogę zużyć przez dwa miesiące prądu za ponad tysiąc złotych, skoro nie mamy ogrzewania na prąd? Lampy, radio czy pralka przecież tyle energii nie pochłaniają - zaznacza pani i instalację w jej mieszkaniu różni fachowcy, z ADM i Enei, sprawdzali. - Mieli trzy teorie: ktoś się nielegalnie podpina pod nasz licznik, instalacja jest wadliwa albo licznik zepsuty - kontynuuje nasza rozmówczyni. Przeczytaj także: Z powodu przestarzałej sieci, coraz więcej płacimy za prądOna sama twierdzi, że najbardziej prawdopodobna jest pierwsza wersja (nawet wie, kto to by był), ale za rękę nikogo nie złapała. Mieszkanka płaciła rachunki, ale w wysokości, jakie uważała za prawidłowe. - Gdy na przykład dostawałam 800 złotych, i tak płaciłam po około 200, bo za tyle mniej więcej zużyliśmy prądu- tłumaczy bydgoszczanka. I tak robiła co dwa Enei powstało zadłużenie, bo energetyka brała pod uwagę stawki widniejące na fakturach. - Teraz chce, żebym zapłaciła 2300 złotych zaległości - mówi pani Helena. - Zmieniliśmy liczniki na tzw. przedpłatowe. Miesięcznie płacę za prąd około 120 złotych. Magdalena Marszałek, rzecznik ADM: - Najemczyni w 2012 roku zwróciła się z prośbą o przeniesienie licznika energetycznego obok swojego mieszkania, sugerując nielegalny pobór prądu. To zostało wówczas wykonane. W marcu tego roku znowu zasygnalizowała problem wysokich opłat za prąd. Kilka razy sprawdzaliśmy stan instalacji elektrycznej w budynku. Nie stwierdziliśmy nieprawidłowości. Problem związany z wysokim rachunkiem powstał z powodu nieprawidłowego odczytu licznika elektrycznego przez pracownika Enei. - Przyjrzymy się ponownie historii rachunków za prąd wystawianych tej pani - zapowiada Lech Drzewiecki, rzecznik bydgoskiego oddziału Enea Operator. Czytaj e-wydanie »Nieruchomości z Twojego regionuPolecane ofertyMateriały promocyjne partnera
Prąd elektryczny bywa swego rodzaju podstawą życia w nowoczesnym świecie. W końcu mnóstwo maszyn działa dzięki energii elektrycznej, a nawet paruminutowa przerwa w jej dostawie jest w stanie wywołać zdenerwowanie wśród prawie wszystkich obywateli. I jeżeli można wyimaginować sobie uciążliwe sytuacje, w których niedziałająca elektryka daje się we znaki, to nikt nie
Świadoma mama, siostra, obywatelka świata i Positive Life Coach dająca kobiece wsparcie. Dziś gościmy wulkan dobrej energii i kobietę totalną, która w końcu wie, jakie jest jej miejsce na Ziemi. Anitę Nawarkiewicz, mamę dwóch chłopców: 9-letniego Henia i narodzonego 2 miesiące temu Tadzika, możecie kojarzyć jako współzałożycielkę marki Femi Stories, którą tworzyła z siostrą. Ten kawałek to u niej historia o wielkich zmianach, w tym przeformułowaniu więzi z ukochaną i jedyną siostrą. To „rozstanie” było bardzo trudnym, ale rozwojowym i cennym etapem w naszym życiu. Musiałyśmy zrobić krok w tył i spojrzeć na naszą relację z dystansu – mówi Anita. Dziś ich siostrzeńska zażyłość jest nadal silna, ale bardziej świadoma, a praca nad tą więzią doprowadziła ją do samorozwoju i tego, co chce robić w życiu. Smakując codzienność, poświęca się macierzyństwie i pracy rozwojowej z kobietami. Chyba sami widzicie, że Anita wprost musiała zostać bohaterką kolejnego odcinka cyklu Coodotwórczynie, który tworzymy z marką Coodo i który poświęcamy siostrzeństwu! Na pierwszy rzut oka ty i twoja starsza siostra Kamila wyglądacie jak totalne przeciwieństwa. Jaka jest wasza więź? Jak się wspieracie? Ach, ta nasza więź to od zawsze temat rzeka… Jako małe dziewczynki straciłyśmy mamę, co spowodowało, że nasza relacja była bardzo silna. Nie potrafiłyśmy funkcjonować bez siebie jako dzieci, a potem jako dorosłe kobiety. Chodziłyśmy do tych samych szkół, poszłyśmy na ten sam kierunek studiów (byłyśmy nawet w tej samej grupie), uprawiałyśmy te same sporty, miałyśmy to samo grono przyjaciół, a potem otworzyłyśmy wspólny biznes. Nawet nasze dzieci wychowywałyśmy wspólnie. Nie było w naszej relacji autonomii – wszytko robiłyśmy razem. Trwało to 35 lat, gdy nagle poczułam, że się „duszę”, że nie mam swojej przestrzeni i że wcale nie lubię tego samego, co Kama, że mam zupełnie inne potrzeby. Zaczęłam rozumieć i dostrzegać siebie. Musiałam na chwilę się od Kamy odłączyć, po prostu dowiedzieć się, gdzie JA się zaczynam, a gdzie kończę. Wtedy nastąpił przełom w naszej relacji. Każda z nas zaczęła tworzyć swój świat niezależnie od drugiej. Mamy swoje rodziny, mieszkamy w dwóch różnych miastach, jednak nasza silna więź została. Teraz ta relacja jest zdrowa, dojrzalsza i – mam wrażenie, że mocniejsza, ale nie ma u nas już współzależności. To „rozstanie” było bardzo trudnym, ale rozwojowym i cennym etapem w naszym życiu. Musiałyśmy zrobić krok w tył i spojrzeć na naszą relację z dystansu. Wspaniałe kobiety i dobry vibe nadal ci towarzyszy – zawodowo zajmujesz się czymś, co już samą nazwą budzi piękne skojarzenia. Na czym polega bycie Positive Life Coach? Wyobraź sobie, że jest mi to tak bliskie, że aż przechodzą mi ciarki na samą myśl o odpowiadaniu na to pytanie (śmiech). Od kilku dobrych lat skupiam się ma samorozwoju. Oczywiście życiowy kryzys był tego napędem. Nieudane związki, nierozumienie siebie i własnych potrzeb – byłam nieszczęśliwa. Miałam wszytko, a jednak brakowało mi poczucia szczęścia. Rozłąka z Kamą i z tatą mojego starszego synka uruchomiła we mnie potrzebę rozwoju. Przeszłam terapię – rozłożyłam się na części pierwsze, a następnie budowałam na nowo, z dużą uważnością i świadomością. Gdy już posprzątałam przeszłość, zaczęłam skupiać się na przyszłości. Przeszłam cudowny, rozwojowy coaching z niezwykle mądrą kobietą i wtedy zobaczyłam, jakie niesamowite zmiany zaszły w moim życiu. Dzięki temu zrozumiałam też, co chcę robić! Chcę na postawie swoich doświadczeń i mojej przemiany wspierać kobiety. Wiem, jak bardzo ciężko jest podjąć się zmiany, wiem, jak wielką siłę mają lęki i jak bardzo nas hamują w życiu. A Positive Life Coach polega na tym, że pracując z kobietami, pomagam im skupić się na pozytywnych i mocnych stronach swojego życia, przesuwamy strach i lęk na drugi plan. Skupiamy uwagę na tym, co je pcha do przodu, szukamy nowych lepszych rozwiązań. Uświadamiam moim klientkom, że to one kreują własne życie. To, jakie myśli wybieramy, ma ogromne znaczenie. Najpierw myślimy – pozytywnie lub negatywnie, następnie za myślami idą emocje i dodajemy temu mocy, a kolejnym krokiem jest kreacja i realizacja tego, o czym myśleliśmy. To jest bardzo prosty mechanizm – siła przyciągania – i to od nas samych zależy, w którą stronę będziemy się posuwać w życiu. Uczę swoje klientki słuchać intuicji, a nie lęków. Przecież nasza intuicja jest najlepszym drogowskazem w życiu. Przeżyłam to wszytko na własnej skórze, zaczęłam się też kształcić w kierunku coachingu i zdobywać doświadczenie. Połączyłam to wszytko w całość i nazwałam Positive Life Coaching. Jest to piękna, pozytywna droga rozwoju. Kosztowało mnie to wiele pracy i wysiłku, ale opłacało się – mam wspaniałego partnera, z którym tworzymy naszą patchworkową rodzinę, znalazłam swoją nową drogę zawodową, odpuściłam to, co mi nie służyło, przestałam kurczowo się trzymać przeszłości. Cieszę się każdym nowym dniem i nie mam oczekiwań – po prostu żyję i czerpię z tego radość. „Przeszłam terapię – rozłożyłam się na części pierwsze, a następnie budowałam na nowo, z dużą uważnością i świadomością. Gdy już posprzątałam przeszłość, zaczęłam skupiać się na przyszłości”. Co cenisz w pracy z kobietami? A może są też trudności w takich siostrzeńskich relacjach? Każda kobieta to nowe doświadczenie i kolejna lekcja dla mnie. Uwielbiam te nasze sesje, bo mój coaching działa w dwie strony. Rozwija nie tylko moje klientki, ale również mnie. Najwiecej kobiet zaczyna pracę nad sobą około czterdziestki – następuje u nas wielka potrzeba zmiany. Mamy jakiś skok rozwojowy (śmiech). Uwielbiam patrzeć, jak bardzo kobiety ewoluują i jak po każdym kryzysiku robią kolejny krok, jak mocno się trzymają starych schematów i lęków, następnie zaczynają dopuszczać do siebie swoją intuicję i zaczynają dziać się cuda w ich życiu. Wspaniale jest im towarzyszyć w tych przemianach. Bardzo często napotykam trudności w relacjach kobiet z ich mamami, znacznie rzadziej z siostrami. Mój kryzys z siostrą był też pewnie dlatego, że nie miałyśmy mamy. Gdy stajemy się dojrzałe, bardzo często uświadamiamy sobie, że wcale nie chcemy żyć tak, jak nam narzucono – że te ramy, w których zawsze żyłyśmy, nam nie służą, że chcemy mieć własną drogę – i właśnie wtedy zaczyna się początek naszej własnej podróży. Odpuszczamy stare przekonania i dopuszczamy do siebie nowe. Zaczynamy żyć według własnych reguł. Kiedy słyszysz „siostrzeństwo” – co przychodzi ci na myśl jako pierwsze? Więź – bardzo mocna, taka na całe życie. Moje siostrzeństwo takie właśnie jest. Jest to też wzajemny rozwój. W naszym siostrzeństwie dużo się od siebie uczymy. Kama jest moim wzorem do naśladowania w temacie wychowywania dzieciaków – podglądam, jak wspaniale buduje poczucie własnej wartości u swoich chłopców i dodaje im odwagi na każdym kroku. Ma niesamowitą postawę życiową, nigdy się nie poddaje i wspaniale przekuwa swoje kryzysiki w sukcesy. Ja z kolei przekazuję Kamie dużo mojej wiedzy i doświadczeń. Fajnie się uzupełniamy, mimo tego, że już nie widujemy się codziennie jak kiedyś, nie dzwonimy do siebie 10 razy dziennie – nasza relacja jest dojrzalsza i bardzo wartościowa. Siostrzeństwo to też dla mnie wspieranie się kobiet – miałam niedawno takie wspaniałe doświadczenie. Dotyczyło mojej sytuacji w mojej firmie, którą tworzyłam z Kamą przez 20 lat. Upubliczniłam w mediach to, jak zostałam potraktowana przez wspólnika, a mianowicie że zostałam usunięta z firmy, gdy byłam w 4 miesiącu ciąży, i miałam problemy z uzyskaniem swoich pieniędzy. Gdy tylko napisałam o tym w mediach społecznościowych, wstawiło się za mną tysiące kobiet. Zaczęły pisać o swoich podobnych doświadczeniach i dodawały mi wsparcia. Poczułam wtedy, że ta MOC KOBIET i wzajemne wsparcie to jest niesamowita siła! To jest właśnie to siostrzeństwo. Masz na domowym pokładzie dwóch synków – jak to jest być mamą „po raz drugi”, po 9 latach? Co nowego narodziło się w tobie wraz Tadziem? Jestem mamą 9-letniego Henia i 6-tygodniowego Tadzia. To są zupełnie inne doświadczenia. Henia urodziłam, mając 30 lat. Byłam w innym miejscu w życiu – tworzyłam mój brand odzieżowy Femi Stories. Byłam niespokojna i niecierpliwa – zabierałam Henia do pracy i jako 2-miesięczne niemowlę spał na moim biurku, żebym ja mogła tworzyć. Wieczny pęd powodował, że nie mogłam się delektować tym pierwszym macierzyństwem. Może dlatego Heniek już od małego przejawia żyłkę biznesmena – ciagle kombinuje, gdzie i jak można zarobić, wymyśla swoje małe biznesy i wiecznie ze mną negocjuje (śmiech). A ja go wspieram. Wraz z Tadkiem narodził się u mnie spokój. Przestałam pędzić i uczę się odpuszczać. Jest znacznie lżej być mamą w wieku 39 lat, niż mają 30 lat. W końcu delektuje się moimi synkami. Jestem osobą, która ciagle gdzieś pędzi, uprawiam masę sportów, a teraz okazało się, że bez codziennego treningu też da się żyć i ż nie muszę wstawać o 6 rano na zajęcia, tylko mogę z Tadziem pospać do 9:00 – i jest to przyjemne. Wyzbyłam się poczucia winy, które towarzyszyło mi kiedyś w życiu. Opowiedz o twoim starszym synu – co to za wspaniały chłopak? Henio to wulkan energii. Jest non stop w ruchu. Nie potrafi usiedzieć chwili w jednym miejscu, do tego jest niezwykle inteligentny, jednak cecha, która najbardziej się u niego wybija, to upór – co dla rodzica nie jest proste. Heniek to moje piękne wyzwanie! Te mocne cechy, które posiada, bardzo mu się przydadzą w dorosłym życiu, dlatego zaciskam zęby i je w nim pielęgnuję. W końcu nie dla siebie wychowujemy nasze dzieci. Kocham jego niezależność – Henio to chłopiec, który pewnie świetnie sobie w życiu poradzi. Potrafi mocno zaznaczyć swoje granice, ja stawiania granic uczyłam się dopiero w życiu dorosłym i wiem, jakie to ważne. Bardzo się bałam, jak Henio podejdzie do małego braciszka. Gdy byłam ciąży, starszy syn bardzo się buntował – wtedy pojawiło się u mnie dużo lęków o Henia i wątpliwości, jak to będzie, bo to typowy jedynak, a on podchwycił te moje lęki. Jednak gdy zobaczył pierwszy raz Tadzia, wszytko mi minęło. Odkryłam w moim Heńku niesamowitą empatię dzięki Tadziowi. Co jest największym wyzwaniem w wychowaniu chłopca, a teraz już chłopców? Moim wyzwaniem w wychowywaniu chłopców jest dokładnie to samo, czego uczę moje klientki – że życie się nie przytrafia, życie można kreować. Od nas samych zależy, jak nim pokierujemy. Istotne jest to, na czym skupiamy uwagę – czy na pozytywach, czy negatywach. Jeśli przekierujemy uwagę na rzeczy pozytywne, to życie jest lepsze i lżejsze. Ono nie musi być ciężkie, można czerpać codziennie z niego radość. Każdego dnia wstajesz i masz do wyboru myśli pozytywne i negatywne. Największe znaczenie ma to, czym się „karmisz”. Chcę, żeby chłopcy mieli tę świadomość. Najwiecej nauczę ich własną postawą, wiec staram się żyć bardzo uważnie. Chciałabym im pokazać, że miłość do samego siebie jest najważniejsza, że trzeba żyć w zgodzie ze sobą i czasami – żeby zrobić kolejny krok w życiu – trzeba wyjść ze strefy komfortu. To są moje wyzwania jako mamy. Mam nadzieję, że ich ojcowie nauczą ich fajnej męskiej postawy, bo mają bardzo fajnych mężczyzn wokół siebie. Masz niesamowitą energię, podróżujesz – mam wrażenie, że ciągle jesteś w ruchu, w drodze. Gdzie teraz jest twoje miejsce na Ziemi? A może jest ich kilka? Ciagle jestem w jakieś podróży. Zaszczepili mi to rodzice, bo wiecznie gdzieś podróżowaliśmy. Ma to dobre i złe strony, z czego zdałam sobie sprawę dosyć niedawno. Wiele podróży, które odbyłam, to pewnego rodzaju ucieczki od niezałatwionych spraw, i dopiero, gdy zmierzyłam się ze sprawami, które od dłuższego czasu mnie męczyły, uświadomiłam sobie, że już nie potrzebuję aż tylu wypraw – wolę mieć ich mniej, ale bardziej jakościowych. Oczywiście są miejsca, które są nieodłącznym elementem mojego życia, jak Hel, na którym właśnie jesteśmy całą rodziną. Tadzio miał 3 tygodnie, gdy zmieniliśmy nasz dom na przyczepę kempingową, i spędzimy tu całe lato. Zimą mamy nasze Zakopane, bo bez nart na co dzień nie wyobrażam sobie życia, więc prawie całą zimę spędzamy na Podhalu. Naszym kolejnym już stałym miejscem jest Hiszpania, do której zamierzamy się za kilka lat przeprowadzić na dłużej, będę musiała się tylko zmierzyć z codziennym brakiem nart w zimie – myślę, że zastąpię je surfingiem! Spędziliśmy w Hiszpanii wiele miesięcy w zeszłym roku i już wiemy, że nasz dom będzie tam na dłużej. Mamy możliwość żyć wszędzie i chcę to wykorzystać najlepiej jak mogę. Aktualnie w moim życiu najbardziej cenię dłuższe pobyty w jednym miejscu. Nie chce mi się już wyjeżdżać na tydzień – wtedy nie odpoczywam. Potrzebuję mieć swoje rytuały i rytm, bez nich się męczę, dlatego długie pobyty najbardziej mi służą. Najeździłam i nalatałam się bardzo przez ostanie lata i teraz zaczynam doceniać spokój. W życiu można mieć wszytko, ale nie wszytko naraz. Pięknie dziękuję ci za rozmowę. Wszystkiego dobrego dla ciebie i chłopaków! * Tadzik ma na sobie ubranka z najnowszej kolekcji Coodo „Siostrzeństwo”. Wszystkie ubrania tej marki są szyte w Polsce z certyfikowanej, ekologicznej bawełny. Tadek tuli się z rodzicami w pasiastym rampersie, kopertowym body z krótkim rękawkiem – w paski i w kolorze czekolady, oraz bodziakach z długim rękawem, w trzech odcieniach. Rozmowy z innymi Coodotwórczyniami znajdziecie w naszym cyklu. * Publikacja powstała przy współpracy z marką Coodo Coś dla Ciebie Coś dla Ciebie
Prąd Północnoatlantycki – ciepły prąd morski. Powstaje jako przedłużenie Golfsztromu i Prądu Antylskiego, i wpływa na relatywnie (w stosunku do szerokości geograficznej) wyższe średnie temperatury Europy . Po przecięciu Oceanu Atlantyckiego, w ogólnym kierunku północno-wschodnim, dociera do Wysp Brytyjskich wpływając na ich
Odpowiedzi Haha chłopaki z klasy dzis tak cały czas XDD To jest dla lania Asuki odpowiedział(a) o 17:28 no czy przyszedł na nogach chyba xDnp.: - Ej, był u Ciebie prąd?- Tak, a co ?- Uciekł ?- ... xDAlbo podobne :- Twoja lodówka dobrze chodzi?- Tak, raczej- To uważaj, żeby nie uciekła ! - ... xD EKSPERTj' adore. odpowiedział(a) o 18:17 To takie żarty. "Prąd" jest traktowany jako Był u ciebie prąd?- A co, uciekł?etc. Jednak mnie to osobiście jakoś nie śmieszy ;pp Uważasz, że ktoś się myli? lub
W przypadku powstania nadpłaty za pobraną energię elektryczną, podlega ona zaliczeniu na poczet płatności ustalonych na najbliższy okres rozliczeniowy, o ile konsument nie zażąda jej zwrotu. Zwrot nadpłaty nastąpi na pisemny wniosek konsumenta. W sytuacji niedopłaty – różnicę tę dolicza się do pierwszej faktury wystawianej za
Człowiek, który nie żyje od kilkunastu miesięcy, podpisany na umowie z dostawcą prądu. Sprawę bada policja. Dostawca prądu: pomagamy w Krystyna z Wrocławia dowiedziała się o tej umowie przypadkiem. Prąd zawsze miała od spółki Tauron. Na umowie z Tauronem podpisany był jej mąż Ryszard. Zmarł w sierpniu 2014 roku. Nie zdążyła jeszcze zmienić umowy ani przepisać jej na siebie. Kilka tygodni temu poszła do biura Tauronu załatwić jakąś formalność z licznikiem prądu. Tam... dostała kopię umowy z października 2015. Podpisał się na niej... jej mąż. Na umowie było napisane, że zmienia dostawcę prądu z Tauronu na gdańską Energę. - Nikt u mnie nie był. Nie podpisywałam żadnej umowy. Mąż nie żyje. Zresztą podpis na tej umowie nie jest jego. Mój też nie - opowiada nam wdowa. Nieprawdziwy jest też numer PESEL pana Ryszarda. Urodził się w 1936 roku, a z PESELU wynika, że.. w 1949. - Poszłam na policję. Tam usłyszałam, że ostatnio mają dużo zgłoszeń w sprawie umów dotyczących zmiany dostawcy prądu - dodaje pani Znamy tę sprawę. Opisana praktyka jest dla nas absolutnie niedopuszczalna - zapewnia Jakub Dusza z biura prasowego gdańskiej Energi. - Trwa w tej sprawie postępowanie prowadzone przez organy ścigania. W tego typu przypadkach zawsze w pełni współpracujemy z policją - dodaje pracownik firmy energetycznej. Rynek energii elektrycznej jest uwolniony i każdy może podpisać umowę z dowolną firmą spośród tych, które mają koncesje na handel prądem. Od wielu miesięcy docierają do nas sygnały, że akwizytorzy - nie zawsze uczciwi - różnych firm „energetycznych” krążą po domach oferując swoje usługi. Z naszych informacji wynika, że podstępem albo oszustwem wyłudzają tłumaczą, że zmiany operatora wymaga Unia Europejska. Zdarza się, że w ogóle nie mówią, że są z nowej firmy. Przekonują, że to dotychczasowy dostawca prądu, tylko trzeba podpisać nową umowę. Bo coś się zmieniło, bo korzystniejsze warunki. Mama pani Agaty - akwizytorzy byli u niej rok temu - też myślała, że nie zmienia dostawcy prądu, tylko podpisuje korzystniejszą umowę. - Powiedziała mi o tym. Jak wczytałam się w tę umowę, to wyszło, że niekoniecznie będzie korzystniejsza. pamiętać, że w tego typu sytuacjach - gdy podpisaliśmy umowę poza siedzibą firmy, czyli choćby u nas w domu - mamy czternaście dni na jej wypowiedzenie. Nie musimy tłumaczyć, dlaczego zrywamy kontrakt. I nie możemy zostać obciążeni żadnymi karami.
Kiedy najstarszy synAndrzej był dorastającym mężczyzną, przestał bać się człowieka, którego nie chce nawet nazywać swoim ojcem. - Ciężko mi powiedzieć słowo „ojciec”. Potrafił zniszczyć swoje własne dzieci, to dla mnie nie jest ojciec. To jest psychopata – wyznaje pan Andrzej, syn pani Grażyny i Andrzeja S.
Tragiczne zakończenie dzisiejszego odcinka "Nasz nowy dom". Niestety pani Irena zmarła kilka tygodni po remoncie domu. Tragicznie zakończył się dzisiejszy odcinek programu "Nasz nowy dom". Niestety kilka tygodni po zakończeniu remontu bohaterka odcinka, pani Irena, zmarła. Kobieta całe swoje życie poświęciła innym - była lekarzem. Ten odcinek był naprawdę niezwykle wzruszający. Uczestniczka programu "Nasz nowy dom" zmarła kilka tygodni po remoncie jej domu Pani Irena i jej rodzina byli bohaterami czwartkowego odcinka programu "Nasz nowy dom". W dzielnicy Koło, w małym mieszkaniu na pierwszym piętrze, pani Irena mieszkała wraz córką Anną oraz dwojgiem wnucząt. Pani Irena była lekarzem, całe życie ciężko pracowała i poświęcała się dla innych. Kobieta wkładała całe serce i energię w pomoc potrzebującym, ale przy tym kompletnie zaniedbała samą siebie. Niestety ciężka praca negatywnie odbiła się na jej zdrowiu. Pani Irena była po dwóch udarach i zawale serca. Potrzebowała pomocy we wszystkich czynnościach, niestety również nie chodziła. Zobacz także: Chorobę wykrył u niej lekarz podczas wywiadu, rok temu Katarzyna Dowbor przeszła poważną operację, jak się dziś czuje? Panią Ireną troskliwie opiekowała się jej córka Anna, która samotnie wychowuje ośmioletnią Maję i półtorarocznego Franka. Pani Anna musiała utrzymywać całą rodzinę, opiekować się chorą mamą i dwójką dzieci. Zostałam kapitanem na tym statku i w związku z tym muszę mierzyć się z tą rzeczywistością i zachowywać spokój. Mimo, że statek tonie, nie wolno siać paniki […] Chciałabym, żeby mieszkanie było bardziej funkcjonalne dla mamy, żeby mogła troszeczkę więcej uczestniczyć w życiu rodzinnym - mówiła pani Anna w programie. Mieszkanie na warszawskiej Woli było kompletnie nieprzystosowane do potrzeb rodziny, a przede wszystkim do potrzeb pani Ireny. Jego stan zagrażał bezpieczeństwu całej czwórki. Z pomocą przybyła ekipa programu "Nasz nowy dom" - projekt wnętrza wykonał Maciek Pertkiewicz, a remontu dokonał niezawodny Artur Witkowski i jego pracownicy. Mieszkanie zostało zupełnie odmienione i przede wszystkim zostało przystosowane do potrzeb pani Ireny. Dla kobiety, jej córki i wnuków było to spełnienie najskrytszych marzeń! Niestety, pani Irena kilka tygodni później zmarła. Rodzinie i najbliższym składamy najszczersze kondolencje. Pani Irena przez całe życie ciężko pracowała i poświęcała się dla innych. Była wspaniałą osobą o wielkim sercu Mat. promocyjne
Pewna starsza Pani została przyłapana na zawracaniu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie robiła tego na odcinku jednokierunkowym. Potem nie potrafiła sobie poradzić z wróceniem na właściwy tor i zamiast tego jechała w prawidłową stronę, ale… na wstecznym.
24 lip, 13:30 Ten tekst przeczytasz w 8 minut Gdy pojawia się na ulicy, czasem trudno go dostrzec. Jego poskręcane chorobą, wbite w wózek ciało, czyni z niego postać niepozorną, łatwą do zgubienia w tłumie. Ale można do niego dotrzeć po dźwiękach. Też nienachalnych jak cały on. To delikatne, kojące dzwonienie, jakiego jest sprawcą, trafia przez ucho prosto do serca. Idziesz za tym dźwiękiem, a potem gdy dotrzesz do Przema, rozdziawiasz buzię. Foto: Agnieszka Herman Przemek "Rocker" Wrzeszcz Przemek "Rocker" Wrzeszcz, mimo że ma porażenie mózgowe, nie lubi słowa "niepełnosprawność". Stara się żyć jak jego zdrowi rówieśnicy. Ważne dla niego zarabianie na siebie. Nie chciał bowiem obciążać chorych rodziców Pani w pośredniaku zobaczyła moje oświadczenie o niepełnosprawności, w którym napisano: "Niezdolny do pracy, nawet pracy chronionej" i zezłościła się, że jej głowę zawracam. "Ma pan orzeczenie, niech więc pan siedzi spokojnie w domu" i tyle. No a na takie zbycie, to z kolei ja się zezłościłem. Pomyślałem, że jeśli system mnie olał, to ja olewam system i wyszedłem zarabiać na ulicę — przyznał Muzyk zarabiał na życie, grając na dzwonkach na warszawskiej Patelni. To pozwalało mu wynająć mieszkanie i opłacić opiekuna, który musi mu pomagać 24h/7. W czasie pandemii było to jednak niemożliwe Przemek chciałby znów wyprowadzić się od rodziców. Pomagają mu w tym znajomi i przyjaciele, którzy ostatnio zorganizowali dla niego akcję "Godzina dla Rockera", która miała umożliwić znalezienie źródła finansowania Więcej podobnych historii znajdziesz na stronie głównej Onetu — No, tak, wstyd się przyznać, ale moje pierwsze spotkanie z Przemkiem też wywołało u mnie efekt: "Ooo" — opowiada Małgosia, jedna z wielu osób zasilających Drużynę Rockera. – To zdziwienie rozlało się u mnie na wiele poziomów. Oczywiście zadziwiło mnie to, jak ktoś z tak dużą niepełnosprawnością może grać na jakimś instrumencie i jeszcze wydobywać z niego tak ładnie dźwięki, które układają się potem w melodie znanych szlagierów, ale zadziwiłam się też samą sobą. Bo oceniając po fizyczności Przemka, od razu uznałam, że jest też niepełnosprawny intelektualnie i gdy zaczęłam do niego mówić, to właśnie jak do kogoś takiego. Infantylnie, powoli, wielkimi literami. "He, he — zaśmiał się wtedy Przemek. — Nie musisz mówić do mnie w ten sposób. Nie jestem chory umysłowo. Tylko moje ciało jest nie halo. Z głową mam wszystko w porządku". Ależ mnie wtedy zatkało. Zrobiło mi się głupio. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo stereotypowo go potraktowałam. Tymczasem Przemo, tylko się uśmiechał. Nie obraził się. Był zdecydowanie bardziej wyrozumiały na ludzkie błędy i ułomności niż ja. Przemek wygląda na niepełnosprawnego i fizycznie rzeczywiście jego sprawność zawęża się w zasadzie tylko do dość ograniczonych ruchów jednej ręki. Ma porażenie mózgowe, jeździ na wózku, mówi z trudnością, nie do końca zrozumiale. Na co dzień wymaga praktycznie całodobowej opieki, bo samodzielnie nie jest w stanie wstać z łóżka, skorzystać z łazienki, wdrapać się na wózek. Jak bowiem wiele można samodzielnie zrobić, gdy z całego twojego ciała działa zaledwie jakiś jeden mały jego fragment? — Można podsunąć sobie kubek, by czegoś się napić, ale w tym kubku musi być już napój i do napoju włożona słomka. Można, witając się z kimś zrobić z nim żółwika, no i też można grać… na cymbałkach — wymienia Kamil, reżyser i lider Drużyny Rockera. (W tym momencie tekstu powinien ze swoim protestem wejść Przemek, bo w relacji z Kamilem, który non stop myli nazwę jego instrumentu, Przemek zawsze prostuje ten błąd: "To nie żadne cymbałki, Kamil, tylko dzwonki. Dzwonki!"). — Tak więc Przemka poznałem wiele lat temu, w okolicach Wszystkich Świętych, kiedy gdzieś przy Powązkach grał na dzwonkach (!) — kontynuuje swoją opowieść Kamil. — Tłum śpieszący na cmentarz popychał mnie dalej, ale coś mnie poruszyło, żeby zawrócić i zamienić z grającym dwa słowa. Podszedłem i byłem świadkiem takiej oto sceny: młoda dziewczyna wrzuciła mu kilka złotych do puszki. Przemek podziękował, a ona na to: "To ja panu dziękuję!". Zaskoczyło mnie to wtedy, za co też ona mu dziękuje. Ale po latach, które upłynęły od tego zdarzenia, wiem doskonale (i wie to tłum rozmaitych przyjaciół Przemka) — że to jemu jesteśmy winni wdzięczność. Za uśmiech, za pomaganie, za przejmowanie się problemami innych, za wsparcie w najtrudniejszych chwilach, za ciepło i niekończącą się życzliwość. Chcą iść do kosmetyczki i słyszą "a po co ci to". Niepełnosprawnym odbiera się kobiecość Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo "Nie chcę tylko brać!" Na co dzień zapewne wielu w pełni sprawnych ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jak dobrze jest móc pomagać i być użytecznym dla innych, a nie tej pomocy potrzebować. Przemek od dziecka skazany był na przyjmowanie pomocy, bo samodzielnie nie może funkcjonować. Każdego dnia musi liczyć na "łaskę" osób z zewnątrz, żeby wykonać choćby podstawowe czynności niezbędne do przeżycia. — Niektórych niepełnosprawnych taka sytuacja bycia uzależnionym od pomocy z zewnątrz, potrafi zasklepić w roli ofiary — mówi Małgosia. — W efekcie stają się roszczeniowi i nawet nieszczególnie zainteresowani jakimkolwiek przekraczaniem granic tej swojej niepełnosprawności. Poddają się jej i przyzwyczajają do tego, że to oni są petentami. W przypadku Przemka jest odwrotnie. On wciąż szuka sposobów na zdobycie niezależności, na zagranie tej swojej niepełnosprawności na nosie. — Kiedyś rozmawiałam z Przemkiem o tym, dlaczego właściwie zajął się graniem muzyki i wyszedł na ulicę — opowiada Iza, z Drużyny Rockera. — Opowiedział mi, jak to po rezygnacji ze studiów (przyp. red. — po maturze Przemek rozpoczął studiowanie teologii na ATK, ale tam szybko wyleczono go z religijności, summa summarum zrezygnował i ze studiów, i z kontaktów z instytucją kościelną) postanowił "pójść" do pośredniaka i poszukać pracy. — No a na takie zbycie, to z kolei ja się zezłościłem. Pomyślałem, że jeśli system mnie olał, to ja olewam system i wyszedłem zarabiać na ulicę — dodał. "Drużyna Rockera" "Marzyliśmy o zdrowym dziecku, teraz walczymy o naszą córkę" Przemo chciał pracować na swoje utrzymanie, a nie cały czas być bagażem dla rodziny. Nie chciał być tylko petentem, pragnął być użyteczny i być wśród ludzi, bo on uwielbia kontakt z ludźmi. I przyciąga ich do siebie jak lep muchy. Myślę, że to dlatego, że on nie ocenia, on bierze ludzi takimi, jakimi są i akceptuje. Gdy Przemek wyszedł na ulicę grać na swoich dzwonkach, zatrzymywały się przy nim różne osoby, zagadywały. Wiele z nich w wyniku różnych swoich perypetii życiowych głównie żyło na ulicy i z ulicy. Osoby uzależnione, złamane przez los, pogubione lgnęły do Przemka, bo okazał się nad wyraz dobrym słuchaczem, wrażliwym rozmówcą i człowiekiem mądrym, ale taką mądrością, którą zdobywa się, doświadczając rozmaitych odmian cierpienia. Może dlatego też z tymi poranionymi ludźmi tak łatwo było mu złapać porozumienie, może dlatego też umiał do nich dotrzeć i odpowiednio ich wesprzeć. Sporo z nich dzięki Przemkowi porzuciło nałóg i wyszło na prostą. Kilku podniosło się z ogromnego psychicznego dołka. Wielu zmotywował do tego, by zaczęli wykorzystywać swoje talenty. Jednocześnie też wielu z tych, którzy Przemka na swojej drodze spotkali, patrząc na niego, nie mogło się nie zastanowić: "Czy ja naprawdę nic już nie mogę zrobić ze swoim życiem? Czy mam gorzej od tego gościa? Czy mam w ogóle prawo się nad sobą użalać? A tak w ogóle to dlaczego ten gość ma w sobie stale tyle życzliwości i poczucia humoru, choć na oko ma mnóstwo powodów do zrzędzenia i złorzeczenia losowi?". — No właśnie, to co charakterystyczne dla Przemka, to uśmiech i pozytywna energia — mówi Joasia, z Drużyny Rockera. — Poznałam go dawno temu, bo 1995 r. Maczał wówczas palce w organizacji koncertu oraz zbiórki pieniędzy na rzecz WOŚP. Jak to z Przemkiem zwykle bywa — było głośno i niesamowicie! Natomiast po koncercie ruszyliśmy całym sztabem do Warszawy, przekazać zebrane fundusze Jurkowi Owsiakowi. Wiele miłych wspomnień. Tak właśnie zaczęła się nasza znajomość. Bardzo cenię sobie tę przyjaźń. Zawsze można liczyć na jego dobre słowo i charakterystyczne poczucie humoru. Kibicuję mu z całego serca, by jego marzenie o powrocie do grania na ulicach Warszawy spełniło się. "Co mogę jako niepełnosprawny tata?" Bloger opublikował wzruszające nagranie Marzenie do spełnienia — Przez wiele lat grałem na dzwonkach na ulicach różnych miast, ale najfajniej było w Warszawie przy Patelni ( — nazwa charakterystycznego miejsca w centrum stolicy na skrzyżowaniu Al. Jerozolimskich i ul. Marszałkowskiej, tuż przy wejściu do metra) — opowiada Przemek "Rocker" Wrzeszcz. Ale przyszła pandemia i wszystko popsuła. Przemek nie mógł już na siebie zarabiać, nie stać więc było go na wynajem mieszkania w Warszawie i opłacenie pracy opiekuna. Musiał znów wrócić pod opiekę rodziny w Łodzi i w sumie na ich utrzymanie. — Jest mi z tym źle — wyznaje. — Bo moi rodzice mają bardzo małe emerytury i sami są mocno schorowani. Trudno im z tym wszystkim i ta świadomość mi ciąży. Poza tym mieszkając u nich, praktycznie nie wychodzę na zewnątrz, bo mieszkanie znajduje się na piętrze, na które trzeba wtargać wózek ze mną, a dla moich rodziców to niewykonalne. Marzy mi się, by wrócić do tego, co było przed pandemią, ale by tak się stało, potrzebuję pieniędzy, by wynająć mieszkanie przystosowane dla osoby niepełnosprawnej oraz opłacić opiekę, no i musiałbym znaleźć opiekunów. Foto: Agnieszka Herman Przemek "Rocker" Wrzeszcz Opiekunowie dzieci z niepełnosprawnością walczą z hejtem. Powstała nietypowa zbiórka By pomóc Przemkowi zrealizować jego marzenie, jego przyjaciele (Drużyna Rockera) rozpoczęli w 2021 r. akcję "Godzina dla Rockera", która ma umożliwić Przemkowi znalezienie źródła finansowania jego opiekunów w Warszawie. W tym roku, by akcję nagłośnić, 3 lipca na słynnej warszawskiej Patelni — dawnym miejscu pracy Przemka, zorganizowali muzyczną imprezę informacyjną. — To było niesamowite — opowiada Rocker. — Przybyło tyle osób. Zagrał wspaniały zespół Ritmo Bloco, zagrali chłopcy z Trans Human Band i wystąpiły Dzieci z Dworca Brześć. Spontanicznie dołączył do nas przechodzień — Anatolij z Chersonia z Ukrainy, który jak się dowiedział, o co chodzi w akcji, to stwierdził, że też chce dać coś od siebie i dał nam pokaz swoich beatboxowych umiejętności. Przyszła sama Dorota Sumińska i podarowała mi swój ponad stuletni bęben z Maroka, żebym oprócz dzwonków mógł może pograć na czymś innym. Dostałem też upominki z życzeniami od firm Yope i Risk Made in Warsaw. Wszyscy z Drużyny Rockera, zaangażowani w akcję pomocową dla Przemka zdają sobie sprawę, że pomoc ta nie może opierać się na jednorazowości. Że musi być ona stała i długofalowa, bo Przemek ciała nie zmieni, do końca życia będzie potrzebował wsparcia. Aby móc opłacić opiekuna, który będzie mu towarzyszył 24h/7, potrzeba regularnych comiesięcznych wpłat na subkonto fundacji Avalon w wysokości ok. 40 zł (ekwiwalent godziny pracy opiekuna) przynajmniej 720 osób/podmiotów gospodarczych (czyli tyle, ile jest średnio godzin w miesiącu). Nierealne? — Wprost przeciwnie — uważa Kamil. — W tym roku w związku z wydarzeniami w Ukrainie dowiedzieliśmy się o nas, Polakach ważnej rzeczy — chcemy pomagać i potrafimy to robić skutecznie. Dlatego ja, całym sercem wierzę, że realizacja Przemkowego marzenia jest jak najbardziej możliwa. Poza tym, jak ktoś już Przemka pozna, to się po prostu pomaganiem zaraża. Wystarczy popatrzeć na nas, ludzi z jego Drużyny (śmiech), niemal weszło nam to już w krew. Ale jak człowiek pomaga, to coś się z nim dzieje dziwnego, jakoś to człowieka uruchamia, uskrzydla, zaczynasz czuć się ze sobą dobrze. Może to w ogóle jest jakiś sposób na bolączki współczesności — na poczucie bezsensu, depresje, samotność? Być użytecznym. Chcesz podzielić się z nami swoją historią lub opinią? Napisz do nas! Czekamy na maile: redakcja_lifestyle@ Data utworzenia: 24 lipca 2022 13:30 Izabela Marczak Izabela Marczak, dziennikarka, redaktor naczelna portalu To również Cię zainteresuje
CHmm. v0as81r79t.pages.dev/338v0as81r79t.pages.dev/171v0as81r79t.pages.dev/90v0as81r79t.pages.dev/117v0as81r79t.pages.dev/358v0as81r79t.pages.dev/299v0as81r79t.pages.dev/378v0as81r79t.pages.dev/193v0as81r79t.pages.dev/102
był u pani prąd